Dotyczące pogody polskie przysłowie "W marcu jak w garncu" idealnie oddaje naszą postawę w tym miesiącu. Zaczęło się średnio, później było bardzo dobrze, a gdy wydawało się, że zakończymy miesiąc śpiewająco, wszystko zepsuło ostatnie 10 minut meczu z Wisłą w Krakowie.
Trzeci miesiąc 2017 roku zaczęliśmy od najdłuższego ligowego wyjazdu. Nieprzyjazna pora rozegrania meczu w Szczecinie – poniedziałek 6 marca o 18.00 - spowodowała, że nasze służby informacyjne postanowiły w podróż udać się dzień wcześniej, dzięki czemu zaznajomiliśmy się z urokami tego historycznego miasta. W poniedziałek nad ranem dotarła do wszystkich smutna wiadomość o śmierci Marka Ostrowskiego, wielokrotnego reprezentanta Polski, wieloletniego piłkarza Pogoni, który przygodę z dorosłą piłką zaczął w naszej Wisełce. Jeśli można wybrać moment śmierci, to Marek trafił idealnie, dzień w którym na boisku miały spotkać się dwa jego kluby.
Chyba z szacunku dla wielkiego gracza Nafciarze i Portowcy podzielili się punktami. Diametralnie różne były obie części pojedynku. Do przerwy lepsi goście, co udokumentowali golem Przemysława Szymińskiego. Trudno powiedzieć czy to najbrzydszy gol w karierze Przemka, ale na pewno może do tego miana aspirować. Z drugiej strony, jak mawiał klasyk, wszystkie gole są piękne. W drugiej odsłonie dominowała Pogoń, dla której trafił Jarosław Fojut, a końcówce cudów w bramce dokonywał Seweryn Kiełpin, który zakończył grę z zakrwawionym, rozbitym nosem po starciu z jednym z gospodarzy.
Zwycięstwem zakończyliśmy następne marcowe spotkanie. Wizytę w Płocku złożył Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Piłkarze z Małopolski, doceniając mazowiecką gościnność, postanowili wyręczyć naszych i sami strzelili sobie jedynego gola w meczu, co osobiście uczynił Przemysław Szarek. Okazji do zdobycia kolejnych goli nie brakowało, ale szwankowała skuteczność. Co zabawne, goście nawet trafili do naszej siatki, ale, stojąc już w naszej bramce, nieuchronnie zmierzającą do niej piłkę dotknął Dawid Nowak, a że znajdował się na spalonym, gol nie mógł zostać uznany. Nowaka zgubiła prawdopodobnie chęć wpisania się na listę strzelców. Innym razem.
Wyjazdowy remis i wygrana u siebie to bardzo dobry bilans. A mógł i powinien być jeszcze lepszy. 17 marca mogliśmy cieszyć się ze zwycięstwa z Wisłą pod Wawelem, co nie udało się od 2001 roku. Gdybyśmy grali w piłkę 2x40 minut wszystko byłoby ok, bowiem do 82. minuty prowadziliśmy, a jednak do domu wracaliśmy na tarczy. Zanim jednak doszło do dramatycznej końcówki byliśmy świadkami jednego z najlepszych spotkań Nafciarzy w ostatnich latach.
Zaczęło się planowo, od gola Petara Brleka i prowadzenia gospodarzy. Utracony gol zmobilizował płocczan, którzy szybko osiągnęli istotną przewagę. Jej efektem wyrównanie Sergeia Krivca, który chwilę później trafił w poprzeczkę bramki krakusów. Na prowadzenie Nafciarzy wyprowadził Mateusz Piątkowski i gdy wydawało się, że wynik dowieziemy do końca, na dośrodkowanie zdecydował się Semir Stilić. Centra Bośniaka zaskoczyła nawet jego, zamieniła się bowiem w perfekcyjne uderzenie w boczną siatkę. I wówczas popełniliśmy decydujący błąd. Chcąc za wszelką cenę zwyciężyć, rzuciliśmy się na krakowską imienniczkę, zapominając o defensywie. Strata, przechwyt, kontra i Jakub Bartosz zapewnił komplet punktów Białej Gwieździe. Poproszony o komentarz Krivets po meczu powiedział: „Z remisu byłbym niezadowolony”. Life is brutal, a w marcu... jak w garncu.